Teraz może
bardziej wspinaczkowo. Będę podawał przybliżoną odległość do skały od
Pottenstein, bo tu mieszkamy, a poza tym, jest to centrum
Frankenjury. Skały w które bez wahania można jechać z dziećmi
to:
- Weißenstein – pięknie wspinanie przy samej drodze. Niemal 50 dróg w trudnościach od 3 do 9 (7c). Wspinanie po dobrych chwytach, w pięknych przewieszeniach już na drogach -6! Drogi (do -7, dalej nie wiem) piękne pod onsight. Na dzisiaj nasz numer jeden i pod kątem wspinania i pod kątem dzieci. Pod skałą zupełnie równo, piękny piknik niemal jak pod Łabajową (na jurze krakowsko-częstochowskiej). Dodatkowo przy samej skale parking a przy nim toi-toi o niespotykanej w Polsce czystości. Ok 22 km od Pottenstein.
Teren pod Weißenstein - Neuhauser Wand – ciekawe zaskoczenie. Skała w samym centrum wioski, nad rzeczką, w skale kaplica z ławeczkami (ale nie koliduje ze wspinaniem), a pod skałą (naprawdę, pod samą skałą!) piaskownica. Czy można sobie wymarzyć lepsze miejsce na wspinanie z dziećmi? Nasi chłopcy od razu do piaskownicy, w niej jakieś bezpańskie plastikowe zabawki, a dla nas hulaj dusza – wskakujemy w uprzęże. Skała już nie tak piękna jak pierwsza z wymienionych, ale powspinać się można. Zrobiliśmy tam tylko kilka dróg, bo znaleźliśmy skałę pierwszego dnia po wspinaniu i tylko tak na próbę się wstawiłem. Niemniej, nasze dzieci wciąż ją wspominają (ta piaskownica!). Miejscowość, w której jest skała, czyli Neuhaus, jest ok 4 km od Aufseß, w którym znajduje się lokalny browar, pod wrażeniem którego znajdujemy się po dziś dzień (znaczy nie browaru, tylko produktów, które na świat wydaje). Ok 30km od Pottenstein.
- Leupoldsteiner Wand – super na upalne dni. Nie dość, że całkiem w lesie, to jeszcze wystawa północna. Byliśmy tam akurat w niezbyt ciepły dzień, więc było dość obmierźle. Ale wspinanie zrekompensowało nam wszelkie niedogodności. Tutaj doświadczyliśmy co znaczy skąpe obicie skały. Pierwsze ringi na wysokości 6m to standard. Fakt, że teren 3 (choć na jednej drodze dojście do pierwszego ringa na wysokości 6m było za 5), ale mimo wszystko mogli po jednym dołożyć. Sam teren pod skałą fajny. Niezbyt gęsty las, płasko, przyjaźnie. Dodatkowy atut, to odległość od parkingu – 100 metrów. Z kolei od Pottenstein ok 8km.
Leupoldsteiner Wand - Hertensteiner Wand – cudeńko w lesie. Dla nas skała idealna. Przeogromna liczba dróg na poziomie między 6 a 7 powoduje, że można tu spędzić 2-3 dni nie powtarzając żadnej drogi. Drogi piękne, wiele z nich miło przewieszona na końcu, co dodaje im niewątpliwie smaczku. Wspinanie i po klamach (w przewieszeniach) i po krawądkach w płycie. Naprawdę super miejsce dla osób, które lubią trudności 5-8+. Ciekawostką są niepewne wyceny. Robiłem 6, które wydawało się -7, na innej drodze okazało się, że 6+ w moim przewodniku (Topofurhrer Frankenjura) to -8 (!) w innym. Droga przez wspinaczy na miejscu wyceniona na 7/7+ (ja dałem 7+), więc jak ktoś chciałby ją robić w OS jako 6+, to może być zaskoczony. Mowa tutaj o Pleasure Line, która już oglądana z dołu nie wygląda na 6+. Podsumowująć – naprawdę kawał solidnej skały przy której można przyjemnie spędzić cały dzień (dwa również). Podejście pod skałę 1 minuta, na parkingu znowu czysty toi-toi. Odległość od Pottenstein ok 25km.
Hertensteiner Wand
Kolejny
dzień restowy, to zwiedzanie zamku w Pottenstein (ładny, ale bardzo
mały – 3 komnaty, więc według mnie 13€
za bilet rodzinny za wejście to trochę dużo, poza tym słowa opisu
po angielsku na samym zamku też zniechęca do zwiedzania kolejnych
zamków).
Udało
się natomiast w parku rozrywki pojeździć dzieciakom na Kids Quads
– czyli na quadach dla dzieci. Naprawdę przednia zabawa, chłopaki
szaleli po niewielkich wertepach elektrycznymi quadami –
definitywnie stwierdzili, że te quady to najfajniejsza rzecz w
Niemczech (być może z wyjątkiem Legolandu, który czeka nas za 3
dni – to ich słowa).
Byliśmy
też niedaleko wielkiego kamieniołomu, obok którego można sobie
samemu wyłupać ze skały skamielinę (12€
bilet rodzinny). Nie wiem czy to polecać, bo skały łupie się
młotkiem, którym łupnąłem sobie z kolei w palec, co z kolei mnie
przeraziło (bardziej niż zabolało, choć ból był przenikliwy) bo
od razu stanął mi przed oczami brak możliwości wspinania z
rozłupanym, zamiast skały, palcem. Na szczęście, wielkie mi
szczęście, to był kciuk, więc najwyżej będzie mały ból przy
wpinaniu linu w ekspres. Ostatecznie przywieziemy do Polski kilka
kilogramów niemieckiej skały z wyraźnymi śladami skorupiaków,
ale mamy nadzieję, że im nie ubędzie, a i Polsce wiele nie
przybędzie.
O
piwie już było, więc kilka słów o jedzeniu. Postanowiliśmy
przetestować osławioną niemiecką kuchnię. Zawitaliśmy więc w
restauracji i poprosiliśmy kelnera (ni w ząb po angielsku, więc
tym bardziej było ciekawie) o specjalność ich zakładu. Pokazywał
na swoje ramię, tłumacząc co dostaniemy, ale bez wchodzenia w
szczegóły zamówiliśmy dwa różne dania i z cierpliwością (bo
dostaliśmy już lokalne piwo) zabraliśmy się za oczekiwanie.
Przyniesiono nam faktycznie ramię świńskie, gdzie pod potwornie
tłustą skórą, skrywało się tak przepyszne mięso, że niesposób
opisać. Dość dodać, że nasze dzieci, które miały tylko
spróbować (im nie zamawiamy,
bo nigdy nie zjadają), pożarły
nam prawie całą porcję tego ramienia. Nam zostały dwie kluchy,
które z przyjemności skonsumowaliśmy z pysznym, ciemnym sosem.
Druga potrawa to było jakieś dziwne, cętkowane mięso w sosie
chrzanowym. Dość smaczne, ale niestety cętkami były kawałki
mięsa w jakichś chrząstkach, czy czymś w tym rodzaju. Dziwne. Tak
czy inaczej, na świńskie ramię idziemy ponownie, cętek będziemy
unikać, co będzie trudne, bo nie wiemy jak się nazywały.
Tak
miło mija czas u naszych niemieckich sąsiadów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz