sobota, 13 lipca 2013

Ostatnie trzy dni wspinania

Pierwszy z ostatnich dni upłynął mi fatalnie. Najpierw pojechaliśmy pod polecaną przez brata naszej gospodyni skałę, która okazała się rzęchem. Nie należy słuchać poleceń ludzi, którzy się nie wspinają. Potem udaliśmy się ponownie pod Leupoldstein, tutaj spadłem z 6-, potem nie szło mi za dobrze na 7-. Zupełny brak formy. Tutaj jednak spotkaliśmy wspinaczy niemieckich, z których jeden okazał się Polakiem od 23 lat mieszkającym w Niemczech. Polecili nam ciekawą skałę.

  • Strierberger Gemsenwand - ogromna skała w lesie, drogi do 35 metrów wg przewodnika (choć mi się udało znaleźć najwyżej 30 metrowe, choć wybierałem najdłuższe!). Dużo wspinania po łatwych drogach (większość 5 i 6, kilka 7 i jedna 7+). Teren nie jest tutaj taki sielankowy jak pod Weissenstein, ale jeśli dzieci nie będą biegały jak szalone, to jest ok.
  • Munchser Wand und Kaferstein - skała zaraz obok wyżej wymienionej. Co prawda nie wspinaliśmy się na nią, ale teren pod skałami wydaje się bardzo podobny do Strierberger.
  • Krottenseer Turn - piękna skała dla amatorów poziomu w okolicach 8c. Super bezpiecznie dla dzieci i super ekstremalne wspinanie, po pięknych 20 metrowych drogach w najwyższych trudnościach. Od parkingu 1 minuta.
  • Maximilianswand - tuż obok Krottenseer Turn leży ogromna skała na której znajduje się 70 dróg w trudnościach już dla każdego (od 3 do 11). Również bezpiecznie dla dzieci. Tutaj byliśmy tylko na wycieczce skałoznawczej, ale na pewno warto odwiedzić z dziećmi.
Kolejne dwa dni spędziliśmy na Weissenstein wspinając się na wszystko co pozostało w naszym zasięgu. Bez jakichś spektakularnych sukcesów, ale mimo spędzenia pod tą skałą łącznie 4 dni, chętnie tu jeszcze wrócę (tym bardziej, że nie zrobiłem tu żadnej drogi powyżej 7-, więc jest po co wracać).

Na zakończenie muszę jeszcze polecić naszą kwaterę. Miejsce piękne, słoneczne (spotkani w skałach Polacy narzekali, że mieszkając w jakiejś głębokiej dolinie, mieli dość mroczne popołudnia), dużo miejsca, grill do dyspozycji, nasze dzieci częstowany często łakociami, naprawdę miło. 
http://www.fewo-wastlhof.de/ - to link do strony internetowej naszej kwatery. Strona nie jest rewelacyjna, ale samo miejsce warte polecenia. I córka gospodyni, która wszystko z nami załatwiała, mówi po angielsku. Posiadają w sumie 3 apartamenty po wynajem, w naszym może mieszkać 5 osób,w pozostałych po 4. Nie doliczają za energię, wodę itp. Nie ma też opłaty za sprzątanie końcowe (potrafi wynieść 30 euro), co nie znaczy, że my zostawiliśmy bałagan.
Tak mieliśmy wygodnie

A to nasza weranda
Warto odnotować też sukcesy dzieci. Mikołaj poprowadził swoją pierwszą drogę o trudności 2! :)

wtorek, 9 lipca 2013

Jeszcze jedna skała i Legoland w dzień restowy

Kolejny wpis, zacznę od spraw najświeższych, czyli wycieczki do Legolandu (o wspinaniu będzie niżej). Do Legolandu mieliśmy daleko -250km. Na szczęście tutaj są autostrady, na nieszczęście w tygodniu zapchane (faktycznie ruch jak diabli) a na jeszcze większe nieszczęście – było kilka korków (łącznie 30 minut opóźnienia na dwugodzinnej trasie – więc sporo). Ale dojechaliśmy. W Legolandzie największy jest parking przed parkiem rozrywki, zajęty był tylko w 20% - nie wyobrażam sobie jak duży jest ruchu w środku, kiedy zajęty jest w połowie. Mimo środka tygodnia (wtorek) ludzi miejscu mrowie. Do fajniejszych atrakcji trzeba było czekać w kolejce nawet ok 20 minut – bardzo długo biorąc pod uwagę, że zjazd zajmował potem minutę. Na wielu atrakcjach automaty robiły dość ładne zdjęcia, które można było od razu kupić w okazyjnej cenie 10€ za jedno zdjęcie. Chyba jestem chytry, bo nie przywieźliśmy żadnego. Spędziliśmy tam 7 godzin, dzieci są bardzo szczęśliwe, nam też się podobało. Całość imprezy to 87€ za wstęp, 6€ za parking i bak paliwa na dojazd. Jedzenie na miejscu w cenach koszmarnych (hot-dog 3€, byle napój 5€) - sposobem naszym było jedzenie i picie zabrane z domu – sposób nie zawiódł. Warto odwiedzić wystrzegając się weekendów, w czasie których tłok tam panuje okropny (piszę to na podstawie relacji świadków z duńskiego Legolandu, a podejrzewam, że w Niemczech może być gorzej – ten wielki parking!)

O wspinaniu wiele nowego nie ma, bo w niedzielę byliśmy na wspomnianym już Hertensteiner Wand. W poniedziałek natomiast odkryliśmy kolejne piękne skały przyjazne dzieciom.
  • Hintere Stadelhofener Wand – wystawa północna, ale drzewka trzy na krzyż, więc nie było tak ciemno i mroczno jak na Hertensteiner czy na Leupoldsteiner. Trzeba dojść z parkingu jakieś 15 minut. Drogi bardzo ładne, lekko przewieszone, naprawdę piękne wspinanie w zakresie od 5 do 8- (najwięcej „siódemek”). Odległość od Pottenstein 7km.
Warto napisać, że moja droga małżonka osiągnęła tu swój wielki sukces, bo poprowadziła drogę 5+, co nie zdarzyło jej się od 8 lat. Tak więc to zaliczamy do sukcesów tego dnia. Ja niestety, nie dość, że nie udało mi się zrobić zaplanowanej 7+, to jeszcze skasowałem sobie palec w jakiś dziwny i zupełnie niepojęty dla mnie sposób. Mam nadzieję, że mimo to, jutro uda się powspinać.
Dumna Renia pod "swoją" 5+

Jeszcze o jedzeniu. Obiecaliśmy sobie jeszcze jedną wizytę w restauracji. Tym razem trafiliśmy do restauracji w Goßweinstein. Zamówiliśmy coś zrobione ze Schwine i jakiś Wurst. Dostaliśmy pieczeń wieprzową z piękną, wielką ziemniaczaną kluchą i duszoną kapustą kiszoną do tego oraz białe kiełbaski z ziemniakami i kapustą. Oba dania pyszne, choć wieprzowina nieco słona. Dzieci zjadły standardowo paluszki rybne z frytkami – danie dostępne wszędzie :) (ciekawe czy też poza Europą i USA?)

sobota, 6 lipca 2013

Wspinanie i jedzenie

Teraz może bardziej wspinaczkowo. Będę podawał przybliżoną odległość do skały od Pottenstein, bo tu mieszkamy, a poza tym, jest to centrum Frankenjury. Skały w które bez wahania można jechać z dziećmi to:
  • Weißenstein – pięknie wspinanie przy samej drodze. Niemal 50 dróg w trudnościach od 3 do 9 (7c). Wspinanie po dobrych chwytach, w pięknych przewieszeniach już na drogach -6! Drogi (do -7, dalej nie wiem) piękne pod onsight. Na dzisiaj nasz numer jeden i pod kątem wspinania i pod kątem dzieci. Pod skałą zupełnie równo, piękny piknik niemal jak pod Łabajową (na jurze krakowsko-częstochowskiej). Dodatkowo przy samej skale parking a przy nim toi-toi o niespotykanej w Polsce czystości. Ok 22 km od Pottenstein.
    Teren pod Weißenstein
    Weißenstein
  • Neuhauser Wand – ciekawe zaskoczenie. Skała w samym centrum wioski, nad rzeczką, w skale kaplica z ławeczkami (ale nie koliduje ze wspinaniem), a pod skałą (naprawdę, pod samą skałą!) piaskownica. Czy można sobie wymarzyć lepsze miejsce na wspinanie z dziećmi? Nasi chłopcy od razu do piaskownicy, w niej jakieś bezpańskie plastikowe zabawki, a dla nas hulaj dusza – wskakujemy w uprzęże. Skała już nie tak piękna jak pierwsza z wymienionych, ale powspinać się można. Zrobiliśmy tam tylko kilka dróg, bo znaleźliśmy skałę pierwszego dnia po wspinaniu i tylko tak na próbę się wstawiłem. Niemniej, nasze dzieci wciąż ją wspominają (ta piaskownica!). Miejscowość, w której jest skała, czyli Neuhaus, jest ok 4 km od Aufseß, w którym znajduje się lokalny browar, pod wrażeniem którego znajdujemy się po dziś dzień (znaczy nie browaru, tylko produktów, które na świat wydaje). Ok 30km od Pottenstein.
  • Leupoldsteiner Wand – super na upalne dni. Nie dość, że całkiem w lesie, to jeszcze wystawa północna. Byliśmy tam akurat w niezbyt ciepły dzień, więc było dość obmierźle. Ale wspinanie zrekompensowało nam wszelkie niedogodności. Tutaj doświadczyliśmy co znaczy skąpe obicie skały. Pierwsze ringi na wysokości 6m to standard. Fakt, że teren 3 (choć na jednej drodze dojście do pierwszego ringa na wysokości 6m było za 5), ale mimo wszystko mogli po jednym dołożyć. Sam teren pod skałą fajny. Niezbyt gęsty las, płasko, przyjaźnie. Dodatkowy atut, to odległość od parkingu – 100 metrów. Z kolei od Pottenstein ok 8km.
    Leupoldsteiner Wand 
  • Hertensteiner Wand – cudeńko w lesie. Dla nas skała idealna. Przeogromna liczba dróg na poziomie między 6 a 7 powoduje, że można tu spędzić 2-3 dni nie powtarzając żadnej drogi. Drogi piękne, wiele z nich miło przewieszona na końcu, co dodaje im niewątpliwie smaczku. Wspinanie i po klamach (w przewieszeniach) i po krawądkach w płycie. Naprawdę super miejsce dla osób, które lubią trudności 5-8+. Ciekawostką są niepewne wyceny. Robiłem 6, które wydawało się -7, na innej drodze okazało się, że 6+ w moim przewodniku (Topofurhrer Frankenjura) to -8 (!) w innym. Droga przez wspinaczy na miejscu wyceniona na 7/7+ (ja dałem 7+), więc jak ktoś chciałby ją robić w OS jako 6+, to może być zaskoczony. Mowa tutaj o Pleasure Line, która już oglądana z dołu nie wygląda na 6+. Podsumowująć – naprawdę kawał solidnej skały przy której można przyjemnie spędzić cały dzień (dwa również). Podejście pod skałę 1 minuta, na parkingu znowu czysty toi-toi. Odległość od Pottenstein ok 25km.
    Hertensteiner Wand
    Niestety przekonaliśmy się, że nie należy wierzyć wspomnianemu przewodnikowi Topofurhrer Frankenjura jeśli chodzi o przyjazność skład dla dzieci. Oznaczone są jako przyjazne skały, pod które jest bardzo strome, usiane głazami, 30 metrowe podejście, które kończy się płaskim terenem o szerokości 2m. Być może jestem nieco przewrażliwiony, ale bezpieczeństwo nie powinno podlegać dyskusji. Mowa tu o Fellner Dolinenwand niedaleko Goßweinstein.
Kolejny dzień restowy, to zwiedzanie zamku w Pottenstein (ładny, ale bardzo mały – 3 komnaty, więc według mnie 13 za bilet rodzinny za wejście to trochę dużo, poza tym słowa opisu po angielsku na samym zamku też zniechęca do zwiedzania kolejnych zamków).
Udało się natomiast w parku rozrywki pojeździć dzieciakom na Kids Quads – czyli na quadach dla dzieci. Naprawdę przednia zabawa, chłopaki szaleli po niewielkich wertepach elektrycznymi quadami – definitywnie stwierdzili, że te quady to najfajniejsza rzecz w Niemczech (być może z wyjątkiem Legolandu, który czeka nas za 3 dni – to ich słowa).
Byliśmy też niedaleko wielkiego kamieniołomu, obok którego można sobie samemu wyłupać ze skały skamielinę (12 bilet rodzinny). Nie wiem czy to polecać, bo skały łupie się młotkiem, którym łupnąłem sobie z kolei w palec, co z kolei mnie przeraziło (bardziej niż zabolało, choć ból był przenikliwy) bo od razu stanął mi przed oczami brak możliwości wspinania z rozłupanym, zamiast skały, palcem. Na szczęście, wielkie mi szczęście, to był kciuk, więc najwyżej będzie mały ból przy wpinaniu linu w ekspres. Ostatecznie przywieziemy do Polski kilka kilogramów niemieckiej skały z wyraźnymi śladami skorupiaków, ale mamy nadzieję, że im nie ubędzie, a i Polsce wiele nie przybędzie.
O piwie już było, więc kilka słów o jedzeniu. Postanowiliśmy przetestować osławioną niemiecką kuchnię. Zawitaliśmy więc w restauracji i poprosiliśmy kelnera (ni w ząb po angielsku, więc tym bardziej było ciekawie) o specjalność ich zakładu. Pokazywał na swoje ramię, tłumacząc co dostaniemy, ale bez wchodzenia w szczegóły zamówiliśmy dwa różne dania i z cierpliwością (bo dostaliśmy już lokalne piwo) zabraliśmy się za oczekiwanie. Przyniesiono nam faktycznie ramię świńskie, gdzie pod potwornie tłustą skórą, skrywało się tak przepyszne mięso, że niesposób opisać. Dość dodać, że nasze dzieci, które miały tylko spróbować (im nie zamawiamy, bo nigdy nie zjadają), pożarły nam prawie całą porcję tego ramienia. Nam zostały dwie kluchy, które z przyjemności skonsumowaliśmy z pysznym, ciemnym sosem. Druga potrawa to było jakieś dziwne, cętkowane mięso w sosie chrzanowym. Dość smaczne, ale niestety cętkami były kawałki mięsa w jakichś chrząstkach, czy czymś w tym rodzaju. Dziwne. Tak czy inaczej, na świńskie ramię idziemy ponownie, cętek będziemy unikać, co będzie trudne, bo nie wiemy jak się nazywały.

Tak miło mija czas u naszych niemieckich sąsiadów.

środa, 3 lipca 2013

Pierwsze dni

Jesteśmy na Frankenjurze w Pottenstein. Z Krakowa tu jest 800km cały czas autostradą, więc jechaliśmy tylko ok 8 godzin. Jest wiele okoliczności, które nas tu zaskakują – na razie tylko pozytywnie.
Cena paliwa (Diesel) to na nasze 5.95 (przy cenie paliwa w Polsce ok 5.7, nie robi to w zasadzie żadnej różnicy, tym bardziej, że mieliśmy już Diesla po 6pln). To jest pierwsze zaskoczenie. Drugie związane z paliwem jest takie, że cena jego wzrosła o 9 eurocentów w ciągu jednej nocy! A potem znów spadła. Okazało się, że tutaj cena paliwa rano (na tej samej stacji) jest wyższa o ok 9eurocentów) niż wieczorem. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale tankujemy wieczorami.
Lokum mamy super – cały parter domu, ok 80m2. Dwie sypialnie i salon z kuchnią. Więcej miejsca niż w Krakowie w domu :) Do dyspozycji weranda i ogród o wielkości znacznej. Cena to 40EUR/dobę, czyli taniej niż rok temu płaciliśmy za pokój 20m2 z kuchnią w Kuźnicy na półwyspie helskim (tam było 180 zł/dobę no i nie było co robić, bo nad morzem zimno i woda oczywiście też zimna). Co niespotykane w Polsce, gospodarze powiedzieli, że płatność za pobyt w dniu wyjazdu (u nas nie do pomyślenia, bo przecież klient może uciec). Przy łóżkach były powitalne wafelki (dzieci się ucieszyły), a w kuchnia lokalna woda mineralna i lokalne piwo. To naprawdę miłe. Rano po pierwszej nocy gospodyni przyniosła nam ciasto, które upiekła, a następnego dnia dała nam słoik własnoręcznie robionego dżemu (odwdzięczyliśmy się również dżemem własnej roboty, bo akurat mieliśmy). To jest zaskoczenie numer trzy (a w sumie to kilka zaskoczeń w jednym).
Ludzie są nastawieni przyjaźnie, uśmiechają się, są życzliwi. Pozdrawiają się przy każdej niemal okazji. Jest miło. Na dzieci patrzą z wielką życzliwością, uśmiechają się, zagadują, jak się okaże, że nie rozumiemy po niemiecku, nie zraża ich to. To jest kolejne zaskoczenie.
Niemcy mają wszędzie wielki porządek. Tak zadbanych malutkich miejscowości w Polsce nie uświadczyłem nigdzie. Wszystkie trawniki przygotowane tak, że można by w golfa grać (mamy porównanie, bo z okien salonu widzimy pole golfowe). Co ciekawe, Niemcy się nie grodzą na potęgę jak u nas. Nie uświadczyliśmy tu żadnego muru wokół domu – w podkrakowskich wioskach, gdzie budują się bogaci krakowianie, mury wokół domów rosną niczym grzyby po deszczu. Wokół większości domów w ogóle nie ma płatów, a jak już są to raczej takie symboliczne, do kolan. To kolejna porcja zaskoczeń.
Ceny jedzenia już nas nie zaskakują – wiedzieliśmy, że w Polsce wszystko kosztuje podobnie, tylko zarobki niższe czterokrotnie – nic zatem dziwnego, że Niemcom zostaje dużo na strzyżenie trawników i nowe BMW. Że na podjazdach wiejskich domków stoją dobre samochody, pisać nie trzeba. Niemcy przestrzegają przepisów ruchu drogowego (w szczególności ograniczeń prędkości – u nas nie do pomyślenia).
Tak więc, nie dość, że Niemcy radzą sobie lepiej z organizacją wszystkiego w swoim kraju, to na dodatek mają lepsze warunki naturalne – mam tu na myśli skały. Dość napisać, że przewodnik wspinaczkowy po Frankenjurze ma … 1000 stron (tysiąc, to nie błąd). Ilość skał jest tutaj tak ogromna, że trudno to sobie nam, Polakom wyobrazić. I tutaj dochodzimy do pierwszego rozczarowania, ale trudno o nie obwiniać Niemców. Chodzi o to, że znakomita większość skał znajduje się w lasach, w terenie niebezpiecznym lub (częściej) bardzo niebezpiecznym dla dzieci (ogromne stromizny i kilkudziesięciometrowe urywiska są na porządku dziennym).
Szukamy skał na własną rękę. Na zdjęciu jedna ze skał,
która miała być bezpieczna dla dzieci. Ta gruba książka, to przewodnik.

Oczywiście to kryterium zupełnie subiektywne, ale dla nas na tym wyjeździe ważne, bo przyjechaliśmy wspinać się z dziećmi. Cały pierwszy dzień jeździliśmy szukać skał. Oczywiście skały były, ale przepaści wokół były koszmarne do tego stopnia, że miałem jakieś katastroficzne sny z dziećmi przepaściami (nie będę opisywał, bo strach). Przyznam, że czułem zrezygnowanie i zwątpiłem, czy w ogóle uda się nam wspiąć gdziekolwiek. W końcu kupiliśmy przewodnik (wspomniany tysiącstronicowy) w którym przy skałach przyjaznym dzieciom jest specjalny symbol. Zaczęliśmy też pytać wspinaczy, o wskazanie skał, które są bezpieczne dla dzieci. Dostaliśmy pierwszego dnia tylko jedną wskazówkę. Tam się udaliśmy dnia następnego, co było strzałem w dziesiątkę, Skała przy samej drodze, wspinanie piękne, drogi na naszym poziomie. Raj.
Mikołaj w kominie za 4. Weissenstein.

Tego samego dnia po południu odwiedziliśmy jeszcze kilka skał wskazanych w przewodniku jako przyjazne dzieciom. Okazało się, że cztery z pięciu okazały się zupełnie nieprzyjazne dzieciom. Jednak ta piąta, w centrum miejscowości Neuhause była cudowna – pod skałą piaskownica i rzeczka. Skała nie jakaś cudowna, ale przyjazność dzieciom rekompensowała wszystko. Kolejnego dnia znaleźliśmy dwie skały przyjazne dzieciom (jedną namierzyliśmy sami z pomocą przewodnika, któremu niestety ufać nie można, a drugą wskazali nam wspinacze).
Dzisiaj mamy dzień restowy, byliśmy w polecanym dzieciom „Wundeland” (www.wundrland.de), którego wszak nie polecimy nikomu w tej cenie (47 EUR za wejście 2+2). Stare, zaniedbane wesołe miasteczko, które być może 20 lat temu było super – teraz raczej zniechęca.
Byłbym zapomniał napisać o napojach. Jesteśmy w Bawarii – najważniejszym rejonie świata produkującym piwo. Browar jest tu w niemal każdym miasteczku. Piwa oczywiście przepyszne, wybór niesłychany. W tej chwili raczę się piwem kupionym przy browarze w Aufsess. Piwo w knajpie ok 2.5EUR, w butelce 0.8-1.5 EUR (ale kupowałem na razie tylko w restauracjach i na stacji benzynowej, więc pewnie da się taniej). Przepisy drogowe są na tyle liberalne, że po piwie można legalnie prowadzić samochód, co nie jest bez znaczenia, bo po solidnym wspinie, w drodze do domu, zajechać na lokalne, zimne piwo – bezcenne.

To tyle wrażeń po pierwszych czterech dniach pobytu.